MAM I JA – czyli przygoda z koroną

Podobno nie ma covida, podobno to koronościema i ogólnoświatowy spiseG mający na celu.. właściwie tak naprawdę nie wiem co. Depopulację i kontrolę społeczeństwa przy pomocy czipów w szczepionkach, chyba. Iście złowieszczy plandemiczny plan godny samego wielkiego Eliminatora. 

Zachorowałam. 
Najpierw pojawiła się gorączka. Trzymała, nie chciała puścić i rosła skubana wyciągając po mnie zakrzywione szpony. Rosło też osłabienie, do zabawy skwapliwie dołączył kaszel, suchy ten dziad  był i strasznie męczący. Nie było rady, zmuszona okolicznościami  zadzwoniłam do lekarki po słynną teleporadę.  

Standardowe wypytanie o objawy. Gorączka, kaszel, osłabienie.. Nie, smaku i węchu nie straciłam.  
Dostałam skierowanie na wymaz. Do laboratorium covidowego. 
I pierwszy zonk.
Nie mam samochodu, skorzystać z komunikacji miejskiej lub taksówki jako podejrzanej o ukoronowanie mi absolutnie nie wolno, bo jeszcze kogoś obdarzę. Znajomych z tego samego powodu nie poproszę.. Gorączka choć to dopiero rano, wspina się na wyżyny, ledwo dołażę do łazienki, a tu mam się ubrać na cebulę, bo do tego mrozik chwycił i powędrować do laboratorium na piechotkę. 

Wymazobus? Nie rozśmieszajcie mnie, wymazobusów  jest w moim mieście sztuk jeden i jeździ do przypadków które nie przyjmą pozycji pionowej, ja mogę takową przyjąć więc mam iść. A że z trudem? Kogo to.. Z pustego wszak i Salomon kropli nawet nie utoczy. 

Do najbliższego laboratorium badającego rzeczone próbki, jest, sprawdziłam to dłuuugo później – 2 kilometry. Pomnożone przez dwa, bo trzeba jeszcze wrócić, chyba że im tam padnę w charakterze niespionizowanych zwłok i będę powrót miała z głowy, sami zadbają. Czyli razem 4 kilometry. Nie aż tak wiele, ale przy wysokiej gorączce i osłabieniu to jak wyprawa himalajska. Poszłam. Nie, powlokłam się, a właściwie wlókł mnie mąż. Chłop jak dąb, ale napracował się, bo ciążyłam  niczym bezwładny balast. 

Wiecie co.. doszłam, zostawiłam koronne próbki i wróciłam, ale do tej pory wizja tej drogi krzyżowej wywołuje u mnie dreszcze. 
Gorączka po podróży życia skoczyła na niedostępne do tej pory wyżyny. 

Następnego dnia rano był już wynik. Pozytywny początek dnia. 
Mąż w pracy, ja z gorączką, ledwo rękę mogę podnieść, oczy mi się zamykają, a tu trzeba sprawy związane z tym pozytywem pozałatwiać. Chorować? W sen błogi choć gorączkowy zapaść? A skąd, nie ma kiedy. Telefon od  lekarki, która musi mój plusik wpisać, upewnić się że oddycham, zaordynować leczenie. Telefon od pana policjanta który gorąco pragnie ujrzeć mnie w oknie, czy nie zwiałam na Majorkę albo do jakiego lasu w tropikach. Szybko skubani działają. Potem telefon od sanepidowego automatu informujący mnie z prędkością karabinu maszynowego co gdzie i jak mam zrobić, by stać się pełnoprawnym pacjentem w koronie.

Zatem jeszcze rejestracja do systemu, swoją droga dla mnie osoby atechnicznej była to droga przez mękę, gorączka sprawy nie ułatwiała, dobrze że córka jeszcze wtedy zdrowa służyła pomocą. Zastanawia mnie jak załatwiają to wszystko ludzie starsi, o samym Internecie mający pojęcie mgliste. Przecież nawet ten telefon z automatycznym nagraniem to jakiś żart. Dobrze, że można było powtórnie odsłuchać, więc nagrałam ten błyskawiczny monolog przez dyktafon w komórce córki, bo zapisać konkretów przy pierwszym podejściu nikt by chyba nie zdążył.

Ledwo ledwo dychnęłam, kolejny telefon. Tym razem dzwoniła, żywa, a nie automatyczna, pani z sanepidu wywiad przeprowadzić. Bardzo miła, tylko słychać ją było jakby z Hameryki dzwoniła, a nie z Warszawy, więc namęczyłam się dodatkowo. I tak już o 21-ej mogłam spokojnie położyć się spać naszpikowana lekami, nawodniona i w błogim poczuciu, że już raczej nikt dzisiaj nie zadzwoni, ani nie każe główkować, wypełniać druczków, podawać danych osobowych osób z którymi byłam w pozytywnym jak się okazuje kontakcie. Uff. 

Narzekają na ten sanepid, że powolny, a tu proszę. Ponieważ córka i mąż dostali równie błyskawicznie  nakaz kwarantanny i zainstalowania aplikacji stróżującej, już o 8:00 rano dnia kolejnego po źle przespanej nocy (kaszel, gorączka) obudziło mnie co.. oczywiście dźwięk telefonu tym razem męża, któremu apka nakazywała zrobić sobie zdjęcie na dowód, że jest w domu a nie szlaja się jak Szumowski na zakupach. I tak budziła nas ta cholerna apka przez całą męża kwarantannę, aż zachorowali wraz z córką również i dostąpili zaszczytu awansując z kwarantannowych na przypadki izolowane. Potem apka dzwoniła już koło 11-ej, zamiast o świcie. Aach te przywileje. 

Ponieważ przyszło i mojej rodzince zachorować mąż i córka dostali skierowania na wymaz. Nastąpiło więc gorączkowe poszukiwanie informacji JAK mają się do laboratorium dostać, skoro wychodzić im pod grubą karą nie wolno. Nasza Lekarka nie wiedziała, infolinia sanepidu sugerowała telefon na policję, policja skierowała do infolinii… O wymazobusie, który powinien przyjeżdżać również w takich przypadkach już pisałam. W końcu poszli sami, za zbroje i tarcze mając kody do wymazu. W trakcie tej pieszej rzecz jasna eskapady, córce zadzwoniła aplikacja. Powrót do domu trwał dłużej niż naznaczone pół godziny, więc zdjęcia nie zrobiła. Ciekawa jestem co dalej, bo od tej pory obrażona apka przestała się o fotki upominać. Przyjdzie jej jakieś pisemko z żądaniem zapłaty olbrzymiej kary za złamanie kwarantanny, czy też nie przyjdzie. Choć prawnie raczej nie powinno, ale bałagan jest. 
Ja na przykład dostąpiłam zaszczytu otrzymania smsa od samego ministerstwa zdrowia. I to trzykrotnie. 
Trzy razy ministerstwo uparcie upominało mnie, bym skontaktowała się “ze swoim lekarzem POZ w celu uzyskania informacji o czasie trwania izolacji domowej.”
Normalnie jakbym nie raportowała swojej lekarce samopoczucia dwa, trzy razy w tygodniu, a terminu izolacji nie miała wpisanego jak byk na swoim internetowym koncie pacjenta.  
Co lepsze, moja koleżanka też dostała taki sms, tylko że zdrowa jak ten toruński rydzyk, w ogóle nie była w żadnej izolacji. Godna naszego nierządu profilaktyka. Lepsza niż teleporady. Troszczy się o nas ta władza, dba, no pod wrażeniem jestem 😉 

Opisałam swój początek walki z covidem na wesoło, choć wesoło wcale nie było. . Cóż, przechorowałam, przeżyłam. Obeszło się bez hospitalizacji, przeszłam dziada w miarę nienajgorzej. Jednak nadal nie doszłam w pełni do całkowitego zdrowia, a  od początku choroby minęło ponad półtora miesiąca. Pozostało osłabienie, które ciągnie się za mną od początku choroby, zmęczenie, problemy ze skupieniem i oddech krótki jak nogi drabinki naszego słoneczka z Żoliborza. 

Wiecie co.. Kiedy czytam o “plandemii”, “koronościemie”, “żydowskim spisku”, kiedy czytam o czipach Billa Gatesa w szczepionkach… to szlag mnie trafia.  I nie, to nie jest “jak grypa”, czy “jakieś tam lekkie przeziębienie”. Chorowałam parę lat temu na grypę, która zresztą jest ciężką chorobą mogącą dawać niefajne powikłania. Tylko, że na grypę się nie umiera, przez grypę nie trafiasz pod respirator, grypa nie powoduje, że miesiąc po niej czujesz się jakbyś wór kartofli na plecach dźwigał. 

Wielu pacjentów skarży się też na coś, co jeden z moich rozmówców nazwał “mgłą w głowie”. Bardzo trafne określenie. Też to miałam. Okropne uczucie, gdy nie możesz się skupić, nie możesz skonstruować prostych zdań, zawieszasz się w połowie, nie możesz nawet nic napisać – nie umiesz, brakuje słów który masz/miałaś naprawdę bogaty zasób. Zawieszanie się ot tak w trakcie rozmowy niestety mi zostało, ale potrafię już jak widać  pisać. Z pierwszym pocovidowym postem świątecznym był trudniej i wolniej.
Wszystkie te objawy powoli, powoli ustępują, mam nadzieję, że dojdę do siebie całkowicie. Ale żadna grypa, czy jakakolwiek inna choroba z jaką miałam nieprzyjemność osobiście się zetknąć niczego takiego nie generowała. 
Zresztą… Kto nie wierzy to nie wierzy i pewnie nie uwierzy
w COVID-19.
Najgorsze jest to, że to nowa choroba o której nadal mało jeszcze wiemy.
Oczywiście oboje z mężem się zaszczepimy. W pierwszym dostępnym terminie, co niestety patrząc na ład i porządek panujący w tym temacie w naszym kraiku z kartonu nastąpi za jakieś dwieście lat. Zaszczepimy się, bo jest to jedyne sensowne posunięcie. Oboje boimy się następnego zachorowania. Mąż przeszedł covida nieco lżej niż ja, ale skutki uboczne ma niemal takie same. Na razie jesteśmy odporni, ale jak długo?
..O szczepionkach, czipach, “toksycznych mRNA” i teoriach spiskowych mam jeszcze szczery zamiar napisać, więc tu temat zakończę. 

Podczas tych w sumie trzech tygodni walki z covidem doznaliśmy wiele dobrego. Wspierali nas  i pomagali przyjaciele, znajomi, a nawet nieznajomi. 
W obliczu choroby i izolacji człowiek staje się bezradny. Zwłaszcza, gdy ma pod opieką zwierzę całkowicie od siebie zależne. 
Dziękuję swoim Przyjaciołom – za wsparcie, gotowość do pomocy, zakupy, dobre słowo. Byliście, jesteście wspaniali.
Wzruszające było, że całkowicie obcy ludzie pomagali nam w wyprowadzaniu naszej suni. Świątek, piątek, czy niedziela, deszcz nie deszcz, mróz nie mróz. Rano, popołudniu, wieczorem.
Dziękuję Wam Wolontariusze – jesteście wielcy.

Informacyjnie – bo warto wiedzieć. Na facebooku są grupy wsparcia utworzone dla takich właśnie potrzeb. Tam można zgłosić zarówno swoją gotowość pomocy, jak i samemu w przypadku choroby lub izolacji o pomoc w opiece nad zwierzakiem poprosić. Jest grupa ogólnopolska
PIES W KORONIE, ona chyba powstała jako pierwsza, gdzie ogłaszają się mieszkańcy całej Polski. Myślę, że są i inne.
Ja zgłosiłam potrzebę pomocy w grupie utworzonej dla mieszkańców mojego miasta. Może i Wasze miasta mają podobne grupy.
Warto wiedzieć, choć mam wielką nadzieję, że się Wam ta wiedza nie przyda.

Skończył się rok ZOZO, ZACZĄŁ ZOZI (*) 
Zatem spokojnego i zdrowego nowego roku Wam życzę.

______________________________________________________________________

(*) To taki żarcik z grafiki tegorocznego Marszu narodowców. ; )

 

Filmików na You Tube na razie nie kręcę. Muszę  zregenerować siły. 
Nowych zaglądających, którzy chcą zerknąć i posłuchać –
zapraszam na swój kanał – vlog Leniwym piórem TUTAJ.


13 comments on “MAM I JA – czyli przygoda z koroną

  1. Współczuje bardzo, oby skutki choroby minęły jak najszybciej.
    Nasłuchałam się ostatnio opowieści o zachorowaniach, bo coraz więcej znajomych chorowało i nie ma zmiłuj, to naprawdę paskudna choroba!
    Zdrowia dla całej rodzinki!

    1. Dziękuję Bet. Ostatnio nawet zebrałam siły na udział w (króciutkim) proteście. ; )
      Tobie również zdrowia życzę.

  2. Cóż, u nas w pracy zachorował kolega (a jest nas czworo), sanepid w ogóle się z nami nie skontaktował, więc chyba nie wierzę w istnienie tej instytucji 😉
    Też się zastanawiałam, jak się dostać w razie czego na wymaz – ale lekarka i tak mi nie dała skierowania.
    Pytanie mam jeszcze takie – co z tymi, którzy są na kwarantannie albo izolacji, a nie mają komórki? Jak ich sprawdzają? 😉

    1. Też nie wierzyłam w sanepid, ale jednak (podkreślam) konkretnie u mnie – byli błyskawiczni. Nawet za bardzo, jak na mój gust ; )
      Co do skierowania, to jak widać lekarz lekarzowi nierówny ; )
      Kontrola, czy siedzisz w domu, czy nie odbywa się albo przez aplikację, albo jak w moim przypadku, chociaż jestem internetowo sprawna za pomocą – “wizyty zaokiennej” policjanta. Wyszłam na tym lepiej, bo rodzince apka dzwoniła po kilka razy dziennie, a mnie policeman nawiedził dokładnie trzy razy. ; )

  3. O rany, gdyby nie to, że choroba poważna, napisałabym, że się ubawiłam tym wpisem. Ja znam kilka osób, które przechorowały covid i dwie, które zmarły bez chorób współtowarzyszących. Nie uważam, że to ściema.

  4. Dużo sił teraz życzę, oby nie wróciła choroba. Nie daj się tej świecącej koronie, która przychodzi znienacka i może zabrać życie niczym gra w rosyjską ruletkę.
    Serdeczności

  5. Paradoksy w tym kraju na porządku dziennym i nocnym. Skąd wytrzasnęłaś taką czcionkę? Bardzo ciężko się czyta. Zdrowia życzę.

Skomentuj Ultra Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *