Darowanemu koniowi…

Dziś notka z komórki, bo przywiały mnie złe wiatry do szpitala, wybaczcie zatem niedociągnięcia i ewentualne błędy w poście. Leżę więc starając się usilnie zdrowieć. Jak widać ciut sił, by świat prostować i rozdzielać włos na czworo już znalazłam. A będzie to tym razem włos nie byle jaki, bo spod hej samiuśkich Tater.

Klap, klap klap klap stukają kopyta, rzężą potężne, ale zmęczone do ostatniego tchu płuca, uginają się od ciężaru silne końskie nogi. Jadą wozy kolorowe, hej, to turyści zwiedzają góry nasze pikne. Dudki płyną, konie charczą, hej zabawa, zabawa…

Podpisano porozumienie w sprawie losu koni w Morskim Oku. Szkoda, że główne zainteresowane nie miały nic do powiedzenia. Osiągnięto kompromis ustalając, że:
– będzie mniej o dwie osoby dorosłe i dwoje dzieci na wozie (dziś jeździ 12 dorosłych plus 5 dzieci)
– zwierzęta będą miały 60 minut postoju po każdym kursie. 
– wprowadzone zostanie ważenie, coby koniki nie miały za ciężko, hej
– komisja weterynarzy wyznaczy normy pracy dla koni dotyczące temperatury i wilgotności oraz nowe standardy badania ich i ich podkuwania, czujniki będą wskazywać, czy konie w danych warunkach mogą pracować… etc. etc. Bla bla bla…

Brzmi pięknie? No to ja tylko pytam KTO realnie będzie to wszystko sprawdzał? Ktoś będzie stał i liczył ludzi na wozie, podbijał koniom karty „tacho” że są po jednym kursie i mają godzinę przerwy? I te wagi, czujniki kontrolował? Wiecie jak bywa, ręka rękę myje, a ze znoju końskiego góral żyje. 

Meleksy, o które postulowano wprowadzone nie zostaną, bo jak powiedział tatrzański starosta Andrzej Skupień: „za bardzo nie pasują nam do krajobrazu”.
Bardziej pasują padające ze zmęczenia koniki… noo, jakaś logika w tym jest. W końcu siła tradycji. A turysta na oscypku nie pojedzie. 

Kiedyś już, po kolejnej śmierci w chomącie, ustalono i opiekę weterynaryjną i ważenie. Brzmiało pięknie. A konie jak padały na tym przeklętym szlaku śmierci, tak padają dalej. Ale wypadki są tylko (znów zacytuję pana starostę) „normalnym elementem życia”, nagłaśnianie tych sytuacji jako dręczenie zwierząt jest natomiast „kampanią medialną pewnej grupy osób”.
Za to dudki krwawą strugą płyną do nadstawianych kieszeni.

Tatrzański Park Narodowy obiecał rozpocząć testy elektrycznego busa na trasie, ale dyrektor TPN nie chciał powiedzieć, czy bus uzupełni konie. „Chcemy sprawdzić, czy on sobie poradzi. Jeśli jednak bus sobie poradzi, to będzie drugie spotkanie i wówczas będziemy wracać do tematu”.

Koń by się uśmiał, choć przez mocno zaciśnięte, prawdziwie końskie zęby. Uwierzę, gdy te owocne rozmowy zobaczę. Cóż, pecunia non olet*. Nawet końskim potem i krwią z porytych batem grzbietów.

Absolutnie nie chcę wrzucać tu wszystkich górali do jednego worka. Jednak, ogólnie rzecz ujmując, mentalność dotycząca traktowania zwierząt jest w takich środowiskach jaka jest. My, idealiści, patrzymy na konie i widzimy piękne zwierzęta zmuszane do pracy często ponad siły, (przykładowi) górale widzą zwierzę pociągowe, które ma pracować i harować, bo do tego, a nie do podziwiania je Pan Bucek stworzył. To samo tyczy na przykład psów łańcuchowych, trzymanych w podłych warunkach i karmionych byle czym. To przedmiot.

Nie czuje bólu, głodu, strachu, a jeśli nawet coś tam czuje, to co z tego. Byle pracowało. Koń to w tym świecie narzędzie pracy i tego nie zmienimy. Możemy jedynie próbować zmieniać podejście do „narzędzia” na bardziej humanitarne wskazując powody, że tak powiem ekonomiczne. Tylko znowu, kto to – słowo klucz – uczciwie sprawdzi i kto realnie wyegzekwuje. 

Zawarto porozumienie, wyznaczono wytyczne, uspokojono sumienia. A za jakiś czas (oby nie) osunie się w zaprzęgu kolejny koń, zdjęcia znów zaleją internet, opinia publiczna ponownie zawrze i znów wrócimy do tematu ulg dla koni. A może jestem zbytnią pesymistką? Chciałabym.

Tak naprawdę dopóki będzie popyt, będzie i podaż. I nie, nie mówię, by ten deptak w pięknych okolicznościach przyrody musiał być jedynie dla młodych, silnych i zdrowych. Ale myślę, że spora część osób rozpierających się na przeciążonych wozach spokojnie mogłaby dojść piechotką, skoro kiedyś dała radę tej trasie moja czteroletnia wtedy córka. Choć… rzecz jasna nikomu nic nie nakażę. Pozostawiam to ich sumieniom.

W tym kontekście naczytałam się przy okazji jak to osoby niepełnosprawne, osoby starsze powinny siedzieć w domu, skoro nad tę perłę Tatr nie mogą dojść o własnych siłach. Przykra to lektura. A przecież to nie gremialne zloty niemobilnych rzesz osób z niepełnosprawnościami do Palenicy Białczańskiej, tylko ludzkie wygodnictwo i ludzka chciwość przeciążają wozy.

Co zamiast lub oprócz koni? Meleksy? Wozy hybrydowe? Był taki pomysł – koń ciągnie na pokaz, a elektryczny silniczek pracuje za konia. Czy to realne? Tak jak i te wyrwane w pocie czoła ulgi? A może zamknijmy Tatry dla tych wszystkich pojazdów i najlepiej także dla turystów, niech stoją wzniosłe, piękne, ciche i niezadeptane jak biedna Dolina Chochołowska czy oblegany Giewont. Będziemy oglądać je na Google Earth w 3D, skoro nie potrafimy uszanować natury?


______________________
*(łac.) pieniądz nie śmierdzi


2 comments on “Darowanemu koniowi…

  1. Taki elektryczny silnik pod wozem, choćby tylko wspomagający konia to świetny pomysł. Zwłaszcza, że w drodze powrotnej mógłbym z powrotem ładować akumulatory.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *